Co obowiązuje i kto obowiązuje oraz uwaga o indywidualizmie (w odpowiedzi na komentarz Czytelnika)

Otrzymaliśmy pewien czas temu komentarz, który oprócz tego, co wyraża wprost, w pewien sposób świadczy również o dość powszechnym wśród dzisiejszych katolików stanie umysłowym, dlatego odpowiadamy na niego tutaj. Komentarz ów brzmi on następująco:

„Pan Jezus nie będzie nas pytał, czy XX był Papieżem”

Ani arcybiskup Marcel Lefebvre ani biskup Guérard des Lauriers i inni biskupi nie mają władzy aby zobowiązać katolików do swoich prywatnych opinii, wniosków teologicznych niezatwierdzonych przez Papieża.
Podobnie z zakazem uczestnictwa na Mszy Św. z Una Cum prawowiernego kapłana, znów prywatne opinie księży, biskupów bez potwierdzenia Papieża.

Najpierw co do tego, co jest wprost wyrażone.

W obecnych czasach formalnego wakatu Stolicy Apostolskiej nikt nie sprawuje władzy nauczania i rządzenia w Kościele, więc też i nie może nikt zobowiązać wiernych. Wszelka władza w Kościele od Papieża się bierze, a przypisywanie jej sobie w tej sytuacji jest zwykłą uzurpacją władzy kościelnej.

W praktyce zaś sedewakantyści, przynajmniej większość z nich, nie zobowiązują nikogo do przyjmowania swoich przekonań dotyczących obecnej sytuacji autorytetu w Kościele oraz praktycznych konsekwencji tych przekonań.

Jednakże wielu sedewakantystycznych duchownych wymaga od wiernych, którzy zwracają się do nich po sakramenty, by przyjmowali zasady spójne ze swym postępowaniem (postępowanie niespójne z zasadami, które się przyjmuje jest cechą istotną liberała). Jeśli dla kogoś Bergoglio jest Papieżem, to przecież zwracanie się do kogoś, kto nie uznaje Bergoglio wedle klasycznej definicji nosi znamiona schizmy. Nie są to sprawy błahe, lecz ściśle należące do depozytu wiary, który obejmuje również doktrynę o papiestwie i o Kościele, którą opinioniści w tej materii sobie całkowicie lekceważą.

W praktyce inaczej jest jednak u lefebrystów. Sam abp Lefebvre, jak wiemy z historii, nie był zainteresowany opieraniem swego działania na konkretnych i jasno sformułowanych zasadach teologicznych, lecz swe działanie ściśle uzależniał od tego, co był w stanie wynegocjować w danej chwili od modernistów. Dlatego w Bractwie panuje sekciarska mentalność: albo przyjmuje się nasze podejście, albo do widzenia. Nawet jeśli jest ono w czasie sprzeczne. Przed tą sekciarską mentalnością (nie nazywając jej co prawda w ten sposób), czyli przed niebezpieczeństwem zostania „małym kościołem” (une „petite église”) ostrzegali nawet różni przełożeni FSSPX w przeszłości (nie wszyscy tam do dziś pozostali). I tak dziś nakłada się interdykty na własnych wiernych, wyrzuca się kapłanów, etc. To wszystko nie w oparciu o jakiś punkt doktryny, ale z racji niezgody z danym etapem negocjacji z modernistami.

I tyle a propos aktualnie niesprawowanej przez nikogo władzy zobowiązywania, która przysługuje w kwestiach wiary tylko Kościołowi nauczającemu.

– – –

Komentarz ten świadczy jednak, według mnie, o powszechnym dość zjawisku wśród współczesnych katolików, których dosięgnęły wpływy liberalizmu i indywidualizmu. I tego dotyczy będzie druga, dłuższa, część mojej odpowiedzi.

Prawdą jest, że w sprawach dotyczących wiary tylko Kościół może zobowiązać katolika, tak, jak w sprawach wchodzących w skład życia publicznego jest to oczywiście państwo (władza prawowita), a w sprawach dotyczących życia domowego są to rodzice wobec dzieci, pan wobec sług, etc. Wszelka bowiem władza pochodzi od Boga i Pismo św. wiele razy przypomina o tym obowiązku posłuszeństwa władzy. Zaprzecza temu dziś chyba większość ludzi na świecie, zarażona liberalizmem, anarchizmem i innymi tego rodzaju przesądami rewolucyjnymi.

Prawdą też jest, że katolik ma się w życiu kierować przede wszystkim nauczaniem Kościoła oraz podlegać władzy kościelnej. Magisterium Kościoła jest bliższą regułą naszej wiary, a katolik ma je przyjmować zarówno z przyzwoleniem zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Podobną uległość ma wykazywać wobec rozporządzeń dyscyplinarnych Kościoła. Poucza nas o tym samo Objawienie oraz Magisterium. Zaprzecza temu dziś niestety wielu katolików, włącznie z większością tych, którzy trzymają się Tradycji.

Ale prawdą też jest, że katolik ma się w życiu kierować nie tylko tym, co zostało ogłoszone przez magisterium Kościoła. Po pierwsze chodzi tu o wymagania wiary i świadectwo, którego wymaga. Oznacza to, że katolik ma przyjmować prawdy wynikające z wiary, spójne z wiarą oraz odrzucać to, co z wiarą nie da się pogodzić. A są to nie tylko prawdy, które dotyczą religii, ale i te, które są z dziedziny filozofii, polityki, wychowania, etc., oczywiście zależnie od umysłowych zdolności danego człowieka (nie każdy wszystko jest w stanie pojąć) i jego stanu (nie każdy musi stawiać czoła takim czy innym problemom teoretycznym). Chodzi tu także o życie spójne z wiarą, to znaczy praktycznie, nawet jeśli wprost i formalnie nie zaprzecza się prawd wiary, należy żyć zgodnie z jej wymaganiami na co dzień. Zaprzeczali temu zawsze liberałowie różnego stopnia i różnych epok[i].

Po drugie jest jeszcze roztropność, kluczowa cnota w życiu i postępowaniu, ale i inne cnoty przyrodzone i nadprzyrodzone, a także rady mądrzejszych i roztropniejszych, spowiednika, etc. Samo poradzenie się wchodzi w skład samej cnoty roztropności (consilium – rada, iudicium – sąd, imperium – rozkaz). Często człowiek trudniejszych problemów życia codziennego, zarówno spekulatywnych jak i praktycznych, nie jest w stanie rozwiązać samemu i powinien wręcz poradzić się innych. Bardzo trafnie opisuje to Jadwiga Zamoyska w dziele O pracy (w rozdziale O pracy duchowej), zwracając uwagę, jak bardzo pożyteczny w pracy duchowej jest przewodnik i że nie musi nim być kapłan czy spowiednik (np. mąż dla żony, matka dla córki). Lecz nie należy tej pomocy drugiego ograniczać tylko i wyłącznie do postępu w życiu duchowym. Chodzi tu po prostu o pomoc światlejszej, bardziej doświadczonej i mądrzejszej osoby w sprawach niekiedy prozaicznego życia codziennego, zwłaszcza odnoszących się do postępowania zgodnego z wiarą katolicką. Skoro krawiec uczy się od starszego i doświadczonego krawca swego fachu, czy katolik nie powinien pytać osób mądrzejszych i bardziej doświadczonych?

Ta konieczność radzenia się innych dotyczy tym bardziej czasów trudnych, jak te, w których żyjemy i to zwłaszcza w Polsce. Są to bowiem czasy przesiąknięte liberalizmem i indywidualizmem, a do tego ostatniego my, Polacy, mamy szczególną naturalną skłonność. Warcholstwo pogrążyło nas niejednokrotnie w przeszłości i ten indywidualizm, połączony z innymi naszymi wadami, jest chyba głównym powodem dzisiejszego niepowodzenia akcji katolickiej w Polsce. Każdy sobie mistrzem, nikt drugiego nie chce usłuchać… a inni dookoła się tylko śmieją, niekiedy z politowaniem.

Trzymając się tematyki ściśle religijnej, istnieje na przykład poważny problem Soboru Watykańskiego II. Jeśli przyjąć, że od Pawła VI do Franciszka okupanci Watykanu to Kościół (a według doktryny katolickiej Papież to Kościół, nie wyłącznie oczywiście), „Kościół” wypowiedział się w tym temacie i wymaga przyjęcia doktryny soborowej oraz nowego mszału i innych reform.

W każdym razie, przynajmniej co do zasadniczych doktryn Soboru Watykańskiego II Magisterium już wcześniej się wypowiedziało, potępiając to, co ów sobór ogłosił. Jednakże dla większości katolików są to rzeczy zupełnie obce, tym bardziej, że duchowni powszechnie uważani za katolickich głoszą, że sobór to ciągłość z poprzednimi wiekami. Nawet sam abp Lefebvre chciał z Janem Pawłem II interpretować go „w świetle tradycji” (8 III 1980) i za tą opinią kroczą po dziś dzień indultowcy-motupropriowcy.

Choć sprzeciw wobec Soboru i jego reform, zwłaszcza liturgicznych, u większości, zwłaszcza świeckich, był wręcz instynktowny, trzeba było jednak mądrzejszych, uczonych w teologii duchownych, którzy wyjaśnili, spekulatywnie, rzeczywistość. Na podstawie tej analizy biorącej pod uwagę depozyt wiary i teologię wykazali, jakie jest jedyne zgodne z katolicką doktryną postępowanie w tej sytuacji. Tam bowiem, gdzie magisterium się nie wypowiedziało, albo pozostają wątpliwości i brak sposobności odniesienia się do Autorytetu, a gdzie mamy do czynienia z opiniami i tezami teologów, należy rozważyć same racje stojące za daną opinią czy tezą. Oczywiście autorytet osoby jest tu wielce pomocny, nie jest bez znaczenia. Lecz skoro nie mamy do czynienia z samym urzędem nauczycielskim Kościoła chodzi tu nie o sam autorytet abpa Lefebvre’a, ks. Saenza y Arriagi, o. Guérard des Lauriers, o. Barbary, ale o racje, o to, jak jest w rzeczywistości. Tak jest w przypadku odrzucenia soborowych doktryn, tak jest w przypadku odrzucenia soborowych reform, zwłaszcza liturgicznych, tak jest w przypadku odrzucenia „autorytetu”, który ogłaszał te nauki i wprowadzał te reformy (i nadal ogłasza oraz wprowadza), tak jest też w przypadku godziwości odprawiania i słuchania Mszy una cum, w jedności z tym „autorytetem”, którego nauczanie i reformy się odrzuca. Skoro Sobór Watykański II głosi błędy przeciwne wierze, nie może pochodzić od Kościoła, zatem „autorytet”, który go ogłosił i który go głosi nie jest autorytetem Kościoła, a trwanie w jedności z nim jest obiektywnym przewinieniem przeciwko wierze.

W tak ważnych sprawach, jak jawnie zaprzeczana przez Sobór Watykański II doktryna katolicka, katolik nie może powiedzieć, że posoborowe katolickie magisterium się jeszcze nie wypowiedziało, więc obojętne mi są „opinie” teologów, zdanie duchownych, a nawet sam prawy rozum, który może dojść do prawdy (o fałszywości doktryn soborowych) czy samo wykształcone dobrze sumienie, które podpowiada, jak postępować (odciąć się od fałszerzy wiary). Ba, nawet w małej wagi kwestiach nie możemy powiedzieć, że skoro magisterium się nie wypowiedziało, to nie mamy obowiązku postępować zgodnie z wymaganiami wiary czy rzeczywistości. Ks. Ricossa, omawiając podobny zarzut o „trzymaniu się opinii teologa” podaje przykład deszczu. Skoro pada, nie trzeba pytać magisterium, czy należy wyjąć parasol[ii].

Podejście autora przytoczonego komentarza zdradza podobieństwo do (wpływ?) „minimalizmu” czy zabobonu niektórych tradycjonalistów o nieomylności wyłącznie uroczystych definicji. Wszystko inne, co mówi Papież, biskupi, rzymskie kongregacje, podlega osądowi wiernych według kryteriów św. Wincentego z Lerynu (quod semper, ubique et ab omnibus – co jednak nie jest bliższą regułą naszej wiary!) albo jeszcze jakichś innych. Jest to podejście typowe dla katolików liberalnych.

Biorąc dwa konkretne przytoczone przykłady widać wręcz wpływ tego lefebrystycznego myślenia: w sprawie papiestwa i w sprawie Mszy una cum.

W sprawie papiestwa ks. Ricossa wyłożył w bardzo przystępny sposób jak się ma ona do wiary każdego katolika i jaka jest w ogóle doktryna w tej sprawie[iii]. Nie są to „opinie” nie-papieży, „księży bez jurysdykcji” albo jeszcze „świeckich uzurpujących sobie władzę duchowną” czy innych osób niemających władzy zobowiązywać pod karą grzechu. Otóż tak, Pan Jezus na sądzie ostatecznym będzie nas pytał, kto był Papieżem i czy byliśmy mu posłuszni, jak sam nakazał, co zrobiliśmy z papiestwem, które jest równie ważnym punktem doktryny katolickiej, co wyłączność zbawcza Kościoła czy jego monarchiczny ustrój.

W sprawie Mszy w jedności z modernistami: trudno nazwać „prawowiernym” kapłana, który odprawia una cum. W ten sposób odprawia cały polski „episkopat” i czy jest prawowierny? W ten sposób odprawiają dziś wszyscy „kardynałowie” i czy są prawowierni? W ten sposób odprawiają prawie wszyscy lefebryści i czy są prawowierni? Odprawianie w jedności z Franciszkiem wyraża najwyższy stopień jedności kościelnej, jedność wiary i myśli, podporządkowanie temu, którego imię się wymienia. Nawet jeśli w praktyce się temu zaprzecza. To nie jest błahostka czy sprawa opinii, lecz niereformowalnej doktryny katolickiej.

Co winno być oczywiste, kto trwa w komunii z niszczycielami wiary przyczynia się do utrwalenia sytuacji, którą wywołują, ponieważ ich uwiarygadnia. A im większym moralnym autorytetem się cieszy, tym większą ponosi odpowiedzialność. Dlatego to Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X i jego zwolennicy najcięższą winę ponoszą za utrwalenie się tej sytuacji, zarówno w pierwszych dekadach oporu wobec soboru jak i dziś.

Fałszywy autorytet należy zdemaskować, ignorować, a nie szukać z nim porozumienia, dopuszczając różne śmiertelne dla wiary kompromisy, jak te, które proponował abp Lefebvre („eksperyment tradycji”, współistnienie Mszy i „mszy”, „sobór w świetle tradycji”) i które w większej jeszcze mierze przyjmuje bp Fellay (tylko z najnowszego wywiadu dla „Tagespost”: „nigdy nie mówiliśmy, że sobór wprost głosił jakiekolwiek herezje” oraz Msza tradycyjna jest tylko przypadłościowo lepsza od „nowej mszy”, porównać je można do dwóch trąbek z różnego materiału [sic!!!]). Sobór Watykański II całkowicie odrzucić, a nie przesiewać, przyjmując nawet 95% (bp Fellay dixit!!!). I należy się odciąć od tych, którzy go ogłosili i którzy stanowią moralną ciągłość z fałszywym autorytetem, który go ogłosił. To jest stanowisko integralnie katolickie, jedyne, które należy przyjąć w dzisiejszej sytuacji. Droga kompromisów z modernistami umacnia tylko ich (tymczasowe) zwycięstwo.

Autor komentarza pewnie obawia się, że ktoś go może przekonać do porzucenia wygodnictwa i liberalnej postawy (nie wiem, czy jest też liberałem teoretycznie) i najwyraźniej nie podoba mu się, że są tacy, którzy do tego przekonują. Jeszcze raz: gdy Magisterium się nie wypowiedziało, należy brać argumenty na podstawie ich racji wewnętrznej.

Faktem więc pozostaje, że dzisiejszy brak aktualnie sprawowanego Magisterium Kościoła, które jako jedyne może zobowiązać wszystkich katolików jest jednym z niezbitych, indukcyjnych dowodów formalnego wakatu Stolicy Apostolskiej. „Uderzę pasterza a rozproszą się owce” i to widać dziś, tylko ślepy tego nie widzi albo ten, któremu jest dobrze w chaosie. Jest to samo sedno problemu dnia dzisiejszego. „Magisterium” na co dzień sprawowane przez „autorytet” w każdym słowie, w każdym czynie dowodzi, że celem jego jest niszczenie wiary i Kościoła. A przecież władzy kościelnej katolik zobowiązany jest posłuszeństwo. Czy w takiej sytuacji uznawanie tego „autorytetu” za Wikariusza Chrystusa na ziemi oraz odprawianie Mszy una cum papa nostro Francisco i słuchanie takiej Mszy, nawet ważnie sprawowanej, jest zgodne z zewnętrznym świadectwem, którego wymaga od nas wewnętrznie przyjęta wiara?

Na pewno nie i do tego będziemy przekonywać i my na tej stronie. Nie na podstawie własnego autorytetu, ale tych, którzy nas poprzedzili w integralnym wyznawaniu i praktykowaniu wiary, zwłaszcza w oparciu o racje stojące za ich argumentami.

E. Ostrzyhomski

P.S. Tak tylko na marginesie już, opinia a teza to nie to samo i nie należy też mylić ich z zupełnie „roztropnościowym”, pragmatycznym i często sprzecznym w czasie podejściem, jakie cechowało abpa Lefebvre’a i jego FSSPX od początku aż po dziś dzień.

[i] Tak pisze o tym ks. de Toth w pierwszym artykule redakcyjnym pisma „Fede e ragione”:

Doszliśmy przeto do tego, że istnieją katolicy, którzy wręcz ośmielają się mylić to obłąkanie, które stało się ich udziałem, z Wiarą! Jak gdyby to właśnie nie Wiara była tym, co w imię rozumu wymaga od nas posiadania silnych i bezwzględnych „przekonań” jako zasad działania we wszystkich naszych poczynaniach, przekonań, to jest, poznania pewnego, definitywnego, przemyślanych prawd „niezmiennych”, a nie zwykłych „opinii”, chwiejnych, względnych, niezdecydowanych i niepewnych, jak myśl ludzka.

A to, wreszcie, nie tylko w tym, co dotyczy prawdy objawionej, dogmatu, czyli tego, co podaje i czego naucza Kościół, ale również w tym, co dotyczy i ma związek z porządkiem rozumnym i filozoficznym, a wskutek tego i politycznym oraz społecznym.

Także na tym polu, także w odniesieniu do materii filozoficznych, politycznych i społecznych Wiara katolicka, w doskonałej harmonii z najbardziej prawdziwymi i pewnymi danymi rozumu, natury, nauki, wzbrania „katolikom” pewnych opinii, których nie da się z nią logicznie pogodzić.

I przeciwnie, ta sama Wiara wymaga od nas, katolików, byśmy uważali za prawdziwe, wyznawali wewnętrznie i zewnętrznie, wcielali, jakby to ująć, w naszym życiu publicznym i prywatnym, przyjęli jako zasady działania pewne doktryny i pewne ściśle określone przekonania filozoficzne, historyczne, polityczne, społeczne, które jedyne są z nią spójne.

Ale któż by w to uwierzył?… To jest właśnie to, czego dziś nieskończona liczba katolików nie rozumie i nie zna, teoretycznie i, co gorsza, praktycznie, a nawet – to już szczyt – pozytywnie odrzuca z powodu tego paskudnego odurzenia liberalizmem, który również wśród katolików stał się dziś najwyższą regułą wiary, myślenia i działania, i który sprowadza się w praktyce do stawiania rozumu ponad Wiarę i jednostki oraz natury na miejscu Boga.

[ii]czwartej części polemiki z „La Tradizione cattolica”. Dokładnie chodzi o następujący ustęp:

Kończąc: jeśli argumenty „sedewakantystów”, a w szczególności Tezy z Cassiciacum, dają ścisłą demonstrację faktu, że Paweł VI nie mógł, a Jan Paweł II nie może być Papieżem, wniosek ten narzuca się inteligencji wszystkich wiernych zdolnych do zrozumienia go. Przyjmują go z pewnością i muszą dostosować swoje postępowanie do tej prawdy. By to zrobić nie jest konieczne, aby Kościół wyraźnie [tak] orzekł, podobnie jak interwencja magisterium nie jest konieczna, aby dojść do wniosku, że pada, i że zatem pasuje zaopatrzyć się w parasol. Tego wniosku (Jan Paweł nie jest – formalnie – Papieżem) wierni nie przyjmują jak prawdy wiary, bowiem Kościół jeszcze jej nie zdefiniował jako takiej; kto odrzuca ten wniosek nie jest, z samego tego faktu, heretykiem, który stawia się poza Kościołem (cf. Lucien, op. cit., ss. 119-121). Jednakże, odrzucając ten wniosek teologiczny i stwierdzając, że Jan Paweł II jest Papieżem zachodzi ryzyko stanięcia w obliczu konieczności zanegowania niektórych prawd wiary (czy to przyjmując jego nauczanie, które sprzeciwia się, w wielu punktach, magisterium Kościoła, czy to odrzucając je, przypisując w ten sposób błąd Papieżowi i Kościołowi). Stanowisko Bractwa Św. Piusa X i TC, które przeciwstawia prywatny sąd (odnośnie Soboru Watykańskiego II, nowego mszału, nowego kodeksu prawa kanonicznego, kanonizacyj ogłoszonych przez Jana Pawła II, jego magisterium) temu, który, według nich, pozostaje Magisterium Kościoła czy jego dyscyplinie jest rzeczywiście nieprawowite: preferować swój własny sąd nad sądem Kościoła jest postawą właściwą heretykowi.

[iii] Chodzi o drugą część artykułu polemicznego z „La Tradizione cattolica”.

Tu można zostawić komentarz.